Niedawno rozważaliśmy potęgę słowa. Jednak żadne, nawet to najdosadniejsze, nie plami tak trwale jak przelana krew. Zwłaszcza niewinna. I nie chodzi tu wcale o znamię mordercy rodem z czoła Balladyny. Chodzi o piętno, które będzie unosić się nad przyszłymi pokoleniami i stworzy wieżę Babel uniemożliwiającą porozumienie.
Efektem tego piętna są relacje polsko-ukraińskie. Od rzezi wołyńskiej i akcji odwetowych minęło ponad 70 lat. Czy czas wyleczył rany? W żadnym razie. Dryfujemy po oceanie niezrozumienia. Od przyjęcia przez polski sejm uchwały nazywającą rzeź ludobójstwem, po ogłoszenie na Wołyniu roku 2017 rokiem Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA). Przerzucamy się kamieniami z ogródka do ogródka. Oby tylko nie doszło do trafienia kogoś w głowę.
Czy pójście inną drogą jest możliwe? W końcu „na krwi nie da się nic wartościowego zbudować”. Choć trudno mi nie zgodzić się z przytoczoną tezą, to jednak pragnę myśleć, że jest możliwe. Ogień zwalczaj ogniem, krew zwalczaj krwią. Tą braterską, której siła jest niemierzalna. Która pozwoli wyznać wzajemnie winy i postawić kamień milowy na drodze nowych relacji.
Mariusz Bartodziej
Witold Szabłowski „Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia”, wyd. Znak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz