czwartek, 26 stycznia 2017

„Ci, którzy mają mnóstwo władzy, mają też mnóstwo wrogów(…). Wszyscy chcą się dowiedzieć, co zrobić, żeby zachować pieniądze i władzę. O to walczą”

poniedziałek, 16 stycznia 2017

Przed lekturą miałem wątpliwość. Czy ten reportaż przeniesie mnie na peruwiańskie ulice, czy tylko wzbogaci o kilka faktów dotyczących sytuacji dzieci w Peru? Bo objętość niewielka. Teraz przyznaję, że przez te blisko 170 stron ani na moment nie ruszyłem się z państwa-kontrastu.

„Ulica mnie woła. Życiorysy z Limy” to historie życia tamtejszych callejero (uliczników). Jedni, jak Eduardo w wieku siedmiu lat, stają się nimi, bo rodzice ich maltretowali. Drudzy, jak José i Beny, tylko na niej przebywają całymi dniami, bo w domu nic na nich nie czeka – to tzw. „dzieci w sytuacji ulicy”. A dla jeszcze innych, jak Jeana Carlosa, takie życie wydaje się znacznie atrakcyjniejsze. Łączy ich jedno – zew ulicy silniejszy od wiary w lepsze życie.

Raz, dwa, trzy – wchodzisz

Beata Szady jest bardzo zaangażowana w życie swoich bohaterów. Swoją chęć kopnięcia Marcosa (ojca José i Benego), który znów zapił przed załatwianiem dzieciom dokumentów, przelewa na czytelnika. Sprawia wrażenie „matki Polki” walczących o życie tych, o których rząd i rodziny zapomniały. Chodzimy razem z nią. Słuchamy razem z nią. Czujemy razem z nią. I właśnie za to umożliwienie bycia blisko bohaterów cenię ten reportaż.

Autorka uraczyła mnie kilkoma smaczkami kompozycyjnymi. Książka jest poprzecinana „przecinkami” – krótkimi rozdziałami o historii państwa, miast, oraz pueblos jóvenes (dzielnicach biedy, a właściwie „młodych wioskach”). Tekst rozbity jest wieloma śródtytułami, przez co nie gubimy się w treści, a z każdą stroną coraz szybciej pędzimy ulicami Limy. A moje uznanie zdobyła rozdziałem „Tożsamość”, w którym każdy z nas wciela się w historię Jeana Carlosa. „Raz, dwa, trzy – wchodzisz”, skłamałbym, mówiąc, że drzwi były zamknięte, a bohatera podglądałem tylko przez okno.

Jednak niewielka objętość stała się dla Szady bronią obosieczną. Wprawdzie treść książki jest gęsta i mkniemy przez nią z wystawionym językiem. Jednak czułem, że niektóre śródtytuły urywają się nie w punkt. Lapidarność interesujących opisów historii doprowadziła do pojawienia się dat obok dat, przez co niepotrzebnie musiałem zwalniać. I choć podczas lektury los callejeros nie był mi obojętny, to nie mogę powiedzieć, że ten reportaż zostawił po sobie niezatarty ślad.

O ludziach

Czterdzieści milionów obywateli. Milion sześćset tysięcy dzieci poniżej czternastego roku życia mieszka i pracuje na ulicy (szacunki Ministerstwa Kobiet i Ludzi w Potrzebie). Te liczby już tworzą obraz tragedii, a dodajmy do nich młodocianych z casas hogares (domów dla dzieci z ulicy), w których callejeros nie chcą przebywać, bo „wykorzystywanie, molestowanie, gwałty, groźby” nie są obce ich mieszkańcom.

Kolejnym problemem jest brak dokumentów. Rodzice często są analfabetami, więc nie troszczą się o nie w swoim przypadku. A jest to warunek konieczny, by dowody osobiste mogły otrzymać ich synowie i córki. Rządowe statystyki podają, że w stolicy żyje ledwie 98 takich dzieci (na 10 mln mieszkańców). Jednak pracowniczka RENIEC-u (Krajowego Rejestru Identyfikacji Stanu Cywilnego) Violeta twierdzi, że to bzdura.

W przypadku Peru nie możemy pominąć terminu callejización (ulicyzacji). Tamtejsi specjaliści wyróżniają cztery etapy. Według nich pierwszy, kontakt, trwa około roku. Kontakt, bo dzieci niby tylku muskają ten świat poprzez zarobek czy spędzenie w nim kilku godzin. Jednak często przed tym kontaktem już uciec nie mogą.

Jak rozpoznać callejero? Z pomocą idą autorzy „Perfil de los NASC Inhaladores en Lima”. Piętnastolatek, na ulicy od przynajmniej czterech lat, żyje w grupie. Z domu wygnała go bieda albo nowy partner matki. Zdążył znaleźć dziewczynę i spłodzić dziecko. Próbował myć samochody i żebrać w autobusach, ale najlepiej wychodzą mu kradzieże. A do jego codzienności należą: terokal (klej), alkohol i narkotyki. Próbował rzucić ulicę, ale to ulica rzuciła nim i za nic nie pozwoli wstać. Rzecz jasna nie wszystko wymienione wyżej trafi się jednemu callejero, ale doskonale obrazuje to, z czym się borykają.

Przerwa nie na oddech

W swoich „Przecinkach” autorka wcale nie pozwala czytelnikowi odpocząć. Trzyma równe tempo i wciąż dostarcza ciekawych informacji. Jak chociażby tę, że liczba mieszkańców Limy w ciągu ostatnich stu lat zwiększyła się trzydziestokrotnie. Głównie z powodu rozrostu dzielnic biedy. Trafiają do nich ci, których centrum stolicy wyrzuciło poza swój obręb.

W Limie w 1940 r. istniało siedemdziesiąt jeden dzielnic biedy. W ciągu dwudziestu lat ich liczba się podwoiła. Proces nie do zatrzymania. Początkowo (od 1915 r.) władze próbowały go ograniczyć, by szesnaście lat później uznać nielegalne osiedla za obszar wiejski i zanegować ich istnienie. Ich mieszkańcy nie musieli długo czekać, by stać się mięsem wyborczym, które miało zapewnić sukces nowej władzy.

Inny „Przecinek” wyjaśnia, dlaczego domy dla dzieci z ulicy przynoszą często więcej szkód niż dobrego. W jednym z nich budziło się domowników o 5 rano. Modlitwa była oddzielona jedynie posiłkami, a atrakcję stanowiła bezpłatna, jedenastogodzinna praca w fabryce. W drugim trzykrotne sprzątanie całego domu, nawet gdy nie miał kto nabrudzić, było standardem, a dwudziestokrotne mycie podłogi za karę – deserem. Martin z RENIEC-u przyznaje, że nie należy zrzucać winy na aspołeczność dzieci, a na „dobranie nieodpowiedniego narzędzia”.

Wejść w skórę callejero

Beata Szady wie, jak od pierwszych stron przykuć uwagę czytelnika. Za pomocą przedstawienia losów ulicznika Eduardo poprzez jego blizny wciągnęła mnie między wersy i słowo za słowem prowadziła mnie po linii jego życia. W napięciu i z zainteresowaniem wyczekiwałem, co przyniesie kolejna rana.

Reporterka skrupulatnie pilnuje tego, co wielu rozpędzonych autorów pomija – by tłumaczyć obrazowo. Wyjaśnia, że Lima w 1940 r. była wielkości obecnego Wrocławia  (dziś jest blisko dziesięć razy większa i mieszka w niej ponad dziesięć razy więcej ludzi). W San Juan de Lurigancho, jednej z tamtejszych dzielnic biedy, żyje około miliona ludzi – blisko dwa razy tyle co w Poznaniu. A już najbardziej dotarło do mnie wyjaśnienie przyczyny braku chęci do wyrobienia dokumentów. Mimo że jest darmowe, to na ich załatwienie trzeba wydać kilkanaście soli. A to obiad dla dwójki głodujących dzieci przez tydzień – co powinno być priorytetem?

Autorka nie przedstawia stolicy Peru jak katalogi biur podróży. Opisuje miejsca, których nie trzeba specjalnie długo szukać. Wystarczy tuż za pałacem prezydenckim skręcić w odpowiednią uliczkę, by już trafić do jednej z najbiedniejszych dzielnic Limy – Rímac. Zapuściła się w miejsca, do których nie chcielibyśmy trafić. Spisała historię, które chcielibyśmy poznać.

Reportaż „Ulica mnie woła. Życiorysy z Limy” nie pozostawił we mnie niezatartego śladu. Jednak ta książka w pewien sposób i tak pozostanie dla mnie wyjątkowa. Polecam ją, bo pozwoli wam natychmiast przenieść się na ulice Limy i choć na chwilę wejść w skórę callejero.

Mariusz Bartodziej

fot. wydawnictwo Czarne

środa, 11 stycznia 2017

Trudno rozprawiać nad tym osobie, które mało podróżuje. Jednak chyba każdy z Was przyzna, że coś w tym jest. Bo kto z lecących na karnawał w Rio pomyśli o upodlonych fawelach za fasadą szczęścia? Kto marzący o sawannie przeżyje również tragedię wioski bez studni. A kto cieszący się rajskimi Filipinami dostrzeże dzieci mieszkające na cmentarzu?

poniedziałek, 9 stycznia 2017

Nie zawsze tekst pozostaje aktualny kilkanaście lat po jego ukazaniu. Reportaże Lidii Ostałowskiej z przełomu XX i XXI wieku zdecydowanie takie są. Wydane w formie książki w 2012 roku, przeczytane przeze mnie w 2016, a mam wrażenie, jakby autorka napisała je wczoraj. Wspólnie tworzą obraz Polski wystawionej poza ściśle określone ramy. Obraz Polski, z którą każdy z nas kiedyś się spotkał, a którą większość chciałaby wymazać z pamięci.

piątek, 6 stycznia 2017

Zdaniem autora bieda rysowana jest w ciemnych barwach. Rzadko widywał dzieci ulicy o białej karnacji. Zazwyczaj noszą obdarte szorty i zniszczone klapki. Jednak nierzadko spotykał je ubrane w nowy t-shirt. Ten ukradziony, otrzymany z pomocy społecznej lub kupiony za zarobione (albo i gwizdnięte) grosze.

środa, 4 stycznia 2017

Z jednej strony moja refleksja nad słowami bohatera książki zdawać się może nie na miejscu. Bo co miałby w tym temacie do powiedzenia ktoś, kto do czasu matury czytał wyłącznie lektury i to z przymusu? A jednak, dzięki najbliższej mi osobie, zacząłem sięgać po książki bez bicza nad głową. I sens tego zdania wciąż jeszcze odkrywam.

poniedziałek, 2 stycznia 2017

Gabriel García Márquez, po wizycie w 1999 roku u wspólnego przyjaciela (Fidela Castro) na Hawanie, postawił tezę dotyczącą przyszłości świeżo wybranego prezydenta. Na osobowość Hugo Cháveza składały się dwie postaci: przyszły wybawiciel kraju i iluzjonista-despota. Dziś nietrudno zgadnąć, którą drogę obrał wieloletni przywódca Wenezueli.

niedziela, 1 stycznia 2017

Artur Domosławski dotarł w swym poszukiwaniu wykluczonych do dzielnic biedy w Brazylii. Tamtejszy odpowiednik slumsów to fawela. Słowo „slums” po raz pierwszy wystąpiło w angielskim słowniku z początku XIX wieku. Oznaczało „szwindel” bądź „przestępczy handel”.

Skontaktuj się

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *