piątek, 6 stycznia 2017

Żyć obok śmierci i cracku - Artur Domosławski "Wykluczeni", dzieci ulicy [W TRAKCIE LEKTURY]

Zdaniem autora bieda rysowana jest w ciemnych barwach. Rzadko widywał dzieci ulicy o białej karnacji. Zazwyczaj noszą obdarte szorty i zniszczone klapki. Jednak nierzadko spotykał je ubrane w nowy t-shirt. Ten ukradziony, otrzymany z pomocy społecznej lub kupiony za zarobione (albo i gwizdnięte) grosze.


Sekretariat Dziecka i Rodziny szacował w latach 90., że dzieci ulicy było w São Paulo półtorej tysiąca. Kolejne pięć tysięcy „wiodło żywot ulicy”, to znaczy w domu pokazywało się tylko na noc, a często nawet nie. Wielu rozmówców Domosławskiego twierdziło, że te statystyki są znacznie zaniżone. A jeśli spróbujemy ten problem zrozumieć, ich zdanie wyda nam się prawdopodobne.

Z domu na ulicę

Miriam Gomes da Silva, ówczesna szefowa tegoż sekretariatu, znajduje kilka powodów migracji młodych na ulicę. Jednym z nich jest nędza. Świadomość, że w domu nie mają niczego, podczas gdy jako „wolnym” wiedzie im się nieraz nie najgorzej, nie pozostawia im wyboru.

Inny powód to przemoc w rodzinie, często seksualna. Szefowa ośrodka tłumaczy ją patriarchalnym modelem rodziny królującym w Brazylii. Władca ojciec robi ze swoimi dziećmi to, co tylko zechce. Nieprawdopodobne? Jedno z pytań, które dzieci z ośrodków pomocy zadają podczas zajęć z edukacji seksualnej: „Czy można zarazić się HIV poprzez stosunek z członkiem rodziny?”. Mnie przekonało.

W jednym z ośrodków w Heliopolis (największej faweli w São Paulo) Cristina, psycholożka, rozróżnia wszelkie typy ludzi: „ciężarne, złodzieje, dilerzy narkotyków, wąchacze kleju, seksualni zboczeńcy”. Wydaje się, jakby zebrali tam „elitę” uliczników z kilkunastoletnim doświadczeniem. Ale to tylko dzieci. W wieku od siedmiu do piętnastu lat.

Codzienność ulicy

Czym to „kilkutysięczne” zbiorowisko porzuconych się zajmuje? Jedni otwierają jednoosobową mobilną myjnie. Drudzy sprzedają rozlewane do kubków napoje kierowcom stojącym w korkach. A inni dość pospolicie: szukają ofiar na przystankach, grożą bronią i rabują z wszystkiego, co cenne. Po to, by mieć pieniądze na urozmaicenie sobie życia. Miriam Gomes uważa ich za świetnych psychologów: „Doskonale czują, kogo mogą okraść i kiedy, a kto może być zagrożeniem”.

Fernando i jego przyjaciele żyją obok śmierci i cracku. Wrzaski w nocy często zwiastują odnalezienie porannych zwłok. A dilerka to ich chleb powszedni. Jeżeli sami nie biorą, to stają się sługusami dorosłych przestępców. Zgodnie z prawem do więzienia nie może trafić nikt poniżej dwunastego roku życia. Idealna okazja, by zarobić i nie ponieść konsekwencji – i dla dilerów, i dla chłopców na posyłki. Czy aby na pewno? Zazwyczaj zemsta bywa słodka. W tym wypadku krwawa – szwadrony śmierci (złożone z policjantów emerytowanych i tych po służbie), działające na zlecenie poszkodowanych, nie mają litości dla nikogo.

Wydawałoby się, że te dzieci stają się dorosłe z dnia na dzień. Nic bardziej mylnego. Kontrast możliwy do zaobserwowania nie pozostawia złudzeń. Niby śpią jeszcze z kciukiem w buzi. Ale nóż schowany za paskiem spodni nie znalazł się tam przypadkiem. Niby bawią się jeszcze samochodzikiem. Ale papieros w ich ustach to nie atrapa.

Ulica tętni życiem

Często mówimy, że ulica tętni życiem. Bo ludzie, bo kluby, bo restauracje. W faweli to zdanie nabiera nowego znaczenia. Tam ulice tętnią życiem tych, którzy na lepsze życie nie mają nadziei.

Mariusz Bartodziej
fot. wydawnictwo Wielka Litera

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Skontaktuj się

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *