wtorek, 21 lutego 2017

Wszystkie oblicza Wykluczonego - Artur Domosławski "Wykluczeni" [RECENZJA]

Artur Domosławski jak mantrę powtarza słowa zaczerpnięte z „Wytępić całe to bydło” Svena Lindqvista: „Chcemy, żeby początkiem i końcem ludobójstwa był nazizm”, byśmy nie mogli się od tego zdania uwolnić. Udało mu się. Ten cytat towarzyszył mi już do końca lektury, a książka dowiodła, że ograniczanie ludobójstwa do tego okresu jest kompletną ignorancją.


„Wykluczeni” są efektem dwudziestu lat reporterskich podróży. Od Ameryki Łacińskiej, przez Afrykę i Bliski Wschód, na Dalekim kończąc. Komuś może zabraknąć w książce wiodącej postaci. Ale ona jest. To Wykluczony, który tylko zmienia oblicza. Jego charakterystyczną cechą jest skazanie na margines z powodu jednego grzechu: narodzin w złym miejscu w złym czasie. Domosławski zebrał historie osób, do których część z nas bałaby się choćby zbliżyć. Dzięki autorowi możemy złapać ich za rękę i spróbować pojąć ich ból.

Zwierzę czy człowiek?

Reporter wprowadza czytelnika w klimat książki już poprzez motta z pierwszej strony. To m.in. rozważania Kamela Daouda nad zdefiniowaniem uchodźcy. Bo jeśli uznamy go za groźne zwierzę, to musimy się bronić. A jeśli za człowieka, to powinniśmy „zrobić mu trochę miejsca”. Artur Domosławski prowadzi czytelnika po przypadkach z różnych stron świata, by pomóc mu znaleźć odpowiedź.

Zabiera nas do Kolumbii, gdzie wojskowi, poprzez pośredników, oferowali młodym mężczyznom atrakcyjne posady. Jednak tylko po to, by po przyjeździe, zamiast pracy, dostali kulkę w łeb. Żołnierz mógł podwyższyć ogólne statystyki walki z „partyzantami”, a samemu zgarnąć awans.
Wyruszamy za autorem do Palestyny. Tam zbieranie deszczówki jest kradzieżą, bo „zgodnie z arbitralnym postanowieniem władz okupacyjnych, woda na terytoriach okupowanych należy do Izraela”.

Docieramy też do Mjanmy. Dla tamtejszego rządu Rohingjowie nie istnieją, mimo że jeszcze 60 lat temu byli pełnoprawnymi obywatelami. W tym przypadku autor walczy z coraz mocniej zakorzenionym stereotypem islamisty-prześladowcy. Dowodzi, że przedstawiciele tego wyznania również są ofiarami. Ogromnym zaskoczeniem było dla mnie, że ich oprawcami okazali się buddyści, których dotychczas kojarzyłem z pokojem i harmonią.

Najpierw musi być słowo

Domosławski doszedł do wniosku, że autorami „Wykluczonych” są jego rozmówcy. Ci, których głos dociera do nas dzięki reportażowi. Przez to ma on wydźwięk mocno emocjonalny, pozwala nam się utożsamić z bohaterami. Autor jednak dba o wiarygodność. Na jego książkę składają się nie tylko wywiady z osobami, których próżno szukać w świecie po imieniu, ale też z rozmaitymi działaczami. Jak choćby z Michaelem Sfardem, wnukiem Zygmunta Baumana, współzałożycielem organizacji „Jesz Din” (Jest prawo) broniącej praw człowieka.

Troszczy się również o zrozumiałość, przez co niejednokrotnie doszukuje się genezy słów. I tak „slums” pojawia się już na początku XIX wieku w angielskim słowniku, a oznacza „przestępczy handel”. „Lincz”, czyli samosąd, pochodzi od Charlesa Lyncha. W 1780 r. samowolnie zlecał egzekucje probrytyjskich osadników w USA. A termin „ludobójstwa” wprowadził Rafał Lemkin. Uznawał za nie „zarówno fizyczne unicestwienie grup etnicznych, narodowych i religijnych, jak też odzieranie ich z tożsamości”.

Autor w swej książce dowodzi wagi słowa. Mogą one nie tylko zesłać na margines, ale również z niego wyciągnąć albo zwrócić na jakiś problem uwagę. Jak „feminicidio” („kobietobójstwo”) określające morderstwo wyłącznie ze względu na płeć, co jest ogromnym problemem w Meksyku. „Dopóki nie ma słowa opisującego problem, szczególnie problem trudny do nazwania, nowy, jego znaczenie i waga, a nawet samo istnienie mogą zostać niezauważone lub niedocenione”.

Cenne refleksje i rykoszet

Mocnym zarzutem mogłaby być nachalność reportera. Domosławski jednak nie wchodzi między swoich rozmówców, nie wyciąga nóg na kanapie i nie krzyczy: „Teraz ja!”. Usuwa się „poza kadr”, czyli w rozdziały oddzielające kolejne historie. A tam parę wad i zalet „Wykluczonych” na nas czeka.

Cenne są na pewno reporterskie refleksje. Po latach pracy doszedł do wniosku, że to nie „empatia” jest najważniejszą cnotą w tym zawodzie, a „asertywność”, by nie dać sobie wejść na głowę. Zastanawia się, co odróżnia „mroczną turystykę” (odwiedzanie m.in. miejsc objętych konfliktem) od pracy reportera, „czy istnieje granica między pasją, misją, jaką niekiedy sobie przypisujemy, a pracą dla chleba. Sądzę, że tak – ale gdzie ją wyznaczyć?”. A wreszcie przytacza wyjaśnienie, że „ekstremalna groza Auschwitz nie czyni z obozu miejsca, które oczyszcza ocalałe ofiary i sprawia, że stają się one etycznie wrażliwymi jednostkami […]. Wprost przeciwnie, częścią horroru związanego z Auschwitz było to, że obóz dehumanizował wiele ze swoich ofiar, przeobrażając je w brutalnych i nieczułych ocaleńców, którzy nie byli już w stanie praktykować sztuki wyważonego osądu etycznego”.

A co może razić? Na pewno jednoznaczne opowiadanie się autora po jednej ze stron. Czy w tym wypadku to źle? Niekoniecznie. Czy po pewnym czasie miałem odczucie, jakby „Wykluczeni” byli dla autora rozliczeniem się ze światem i wylaniem żalu oraz złości? Niestety tak. Warto zwrócić uwagę, że autor wytacza działa we wszystkich, nie działa ulgowo. Dostajemy tyle, na ile zasłużyliśmy. Przesyt jednak pozostaje.

Rykoszetem dla autora mogą się odbić także śmiałe tezy, które odważnie głosi. „Czy potępienie (przemocy wobec kobiet w Islamie) ze strony islamofobów nie jest po prostu zakamuflowanym rasizmem? […] Skłaniam się ku poglądowi, że tak. To skrywany rasizm, będący nieraz skutkiem ignorancji i lęku, którzy przebiera się za świecki racjonalizm”. Apele tego pokroju na pewno zjednały mu zarówno sporo zwolenników, jak i wrogów. Wybór pozostawię czytelnikom.

Sojusznicy ludobójstwa

Ten reportaż zmusza nas nie tylko do współczucia, ale i refleksji, a przede wszystkim do zrozumienia. Nie uczula wyłącznie na panującą na świecie niesprawiedliwość. Przypomina, że „gdy stawia się człowieka w sytuacji, w której przeżyć może jedynie zwierzę, staje się zwierzęciem. Ci ludzie tracą jakiekolwiek poczucie, czym jest człowieczeństwo”. Dlatego ważna jest wyrozumiałość.

„Wykluczeni” są lekturą obowiązkowa dla każdego, w kim drzemią choć resztki humanizmu. Zbiera cierpienie z najodleglejszych zakątków świata i przygniata czytelnika. Uświadamia nam krzywdy, z których nie zdajemy sobie sprawy. A przecież „niewiedza i milczenie są sojusznikami ludobójstwa”.

Mariusz Bartodziej

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Wielka Litera

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Skontaktuj się

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *