środa, 1 lutego 2017

Tragedia nudnej wojny - Grzegorz Szymanik Julia Wizowska "Po północy w Doniecku" [RECENZJA]

Czas na zegarze wieży pocztowej w Doniecku zatrzymał się zimą 2013 r. Ruszył blisko dwa lata później. Miasto zdążyło znaleźć się w innym państwie i w odmiennej rzeczywistości. Przez wydarzenia tego bezczasu świetnie przeprowadził mnie duet reporterów.


Grzegorz Szymanik i Julia Wizowska obawiali się ostatnich rozmów w Donbasie. Bo jak powiedzieć ludziom, że ich tragedia już nam się znudziła? „Nudna ta wasza wojna, nic się na niej nowego nie dzieje” – ironicznie dostrzegają autorzy. W moim odczuciu przywrócili ją do życia – przynajmniej w kontekście zwrócenia uwagi na ludzką tragedię.

Wojna z ludzkiej wyobraźni

„Wojna nigdy nie pojawia się znikąd, najpierw ktoś o niej śni, ktoś się jej boi, toczy wojnę w wyobraźni, fantazjuje o bitwach”. Ta refleksja autorów trafia w punkt. Prowadziła mnie i pozwoliła zrozumieć wojnę w Donbasie.

Mimo że zaczęła się w 2014 r., to istniała już kilka lat wcześniej. Fiodorowi Bieriezinowi w „Ukraińskim froncie” jej początek objawił się jako „westchnienie czołgisty”. Glebowi Bobrowowi w „Ukrainie w ogniu” jako „nocny deszcz”. A Gieorgijowi Sawickiemu w „Polu walki – Ukraina” jako „przemarsz amerykańskiego wojska po wyschniętym ukraińskim stepie”. Wykreowali ją w powieściach. A gdy słowo stało się ciałem, walczyli o swoją wizję.

Odejść od kreacji mediów

Najbardziej w „Po północy w Doniecku” cenię oddanie głosu drugiej stronie. Co parę dni w mediach słyszymy o ponownym złamaniu zawieszenia broni przez separatystów. Ale głos mieszkańców Donieckiej Republiki Ludowej (państwa nieuznawanego przez większość świata), którzy przestali zwracać uwagę na spadające bomby wybijające im szyby i których stać często tylko na kiełbaskę dla pieska, dla nas jest niemal niesłyszalny.

Szymanik i Wizowska już na początku jasno stawiają czytelnika przed bohaterami książki. To m.in. Paweł Gubariew – przyszły organizator manifestacji separatystycznych, dotychczas dorabia jako Dziadek Mróz. To jednoosobowa opozycja w Doniecku w postaci Zoji Andrijiwny. Wreszcie to Enrique Menedez, w przyszłości współzałożyciel organizacji humanitarnej „Odpowiedzialni Obywatele”. Na razie bawi się z córką, „jeszcze nie rozdzieliła ich linia frontu”.

Jednak w książce brakuje mi więcej Ukrainy (tej, której w dyskursie już oddzielamy). Boję się, że czytelnik może popaść ze skrajności w skrajność. Że chcąc zrobić jeden krok i poznać racje drugiej strony, szybko dostawi drugą nogę i do Zachodu obróci się plecami. Zabrakło mi możliwości balansowania na granicy.

Separatysta umiarkowany

Reportaż jest bardzo żywy. Miałem wrażenie, jakbym przeżywał tę historię z autorami. Jakbym biegał z nimi od monumentu Tarasa Szewczenki (ukraińskiego poety narodowego) do pomnika Włodzimierza Lenina (rosyjskiego wodza rewolucji). Pod pierwszym gromadzili się zwolennicy Euromajdanu. Pod drugim jego przeciwnicy. Oba obozy dzielił ledwo kilometr. I tak jak autorom odległość wydawała się zbyt duża, by dojść do konsensusu, tak i ja stałem nad tą bezkresną otchłanią nieporozumienia.

„Po północy w Doniecku” ma swój rytm. Wchodzimy ostro, jak kowboj do saloonu. Następnie autorzy dają nam chwilę, by się rozeznać, co nas czeka przez najbliższe godziny. A dalej, niesieni zapałem separatystów, sięgamy zenitu i zerkamy, jak zderzają się z rzeczywistością, a ich zapał ulatuje.  A rytm ten wybija profesor Siergiej Barysznikow.

Pierwszy Poseł Związku Republik Ludowych Noworosji chwali się wygrawerowaną bronią. Chwilę później z „separatysty entuzjasty” staje się „separatystą umiarkowanym”, bo dostrzega efemeryczność idei Noworosji oraz wszechobecną korupcję. A ostatecznie zostaje bezrobotnym („nie znalazło się dla mnie miejsce w naszym nowym państwie”), jego głos jest nieistotny, a na dodatek widnieje na ukraińskiej liście terrorystów.

Mentalność tkwi w historii

Autorzy pomagają pojąć robotniczą mentalność mieszkańców Donbasu, poprzez ukazanie historii rejonu. Jednak nie w nużący, przymuszony sposób, a barwnie i poprzez anegdoty. „Donieck powstał z ognia, węgla i stali”. To hutnicze imperium stworzył John Hughes. Walijski przedsiębiorca przybył tam w 1870 r. Tę ziemię nazwano Juzówka, „od brzmienia nazwiska Hughesa w języku rosyjskim”.

Bolszewicy zmienili nazwę miasta na Stalin, ale na cześć Lenina. Bo on „jest lokomotywą historii, a przecież lokomotywy są ze stali”. Jednak niedługo potencjalne artykuły w prasie „Stalin nie wykonał planu” przestały wchodzić w grę, stąd narodziny Stalino. Dopiero po śmierci dyktatora z węgla powstał Donieck.

Stachanowa wcale nie zapamiętałem z powodu wyrobienia 1475 procent normy, a z tego, że właściwie nazywał się Andriej. Jednak w depeszy nazwano go A. Stachanow, co rosyjska gazeta zinterpretowała jako Aleksiej. A „»Prawda« mylić się nie może”.

Dwie twarze Donbasu

Reporterzy przedstawili konflikt na wschodniej Ukrainie antagonistycznie. Z jednej strony mówią o cierpieniu ludności cywilnej i dzielą się z czytelnikiem swoją empatią. A z drugiej ukazują obłudę nowej władzy i nie pozostawiają na niej suchej nitki. Nie zamierzają odczepić łatki marionetkowego państwa.

Bo na szczycie znaleźli się ci, którzy siłą się na niego wdrapali. Aleksander Zacharczenko przeszedł drogę elektromechanika w kopalni, dowódcy batalionu Opłot, by skończyć na głowie państwa. Jego fasadę zobrazowała Irina Barybina: „Chodzi obwieszony medalami, jak sowieccy generałowie albo jak żona oligarchy biżuterią”.

A że Donbas to tylko maskotka Rosji? Podczas pierwszej wojny światowej Republika Doniecko-Krzyworoska stała się częścią radzieckiej Ukrainy, by po zakończeniu konfliktu zostać plamką w morzu ZSRR. Dziś doniecczanie ponownie walczyli o protekcję. A otrzymali kota bawiącego się nimi jak kłębkiem wełny.

Autorzy jadą na wschód i mijają granicę. Gdzie są? „Nie byliśmy więc na Ukrainie, choć nie byliśmy także w żadnym innym uznanym na świecie kraju”. A w nim tę granicę bez liczonej w godzinach kolejki może przejechać tylko kobieta z dzieckiem, „a najlepiej w ciąży”. Zoję Andrijiwnę oburzają słowa posłów na Ukrainie, że powinna ją „utrzymywać Rosja albo DRL”.

Szymanik i Wizowska doskonale oddają tragedię mieszkańców poprzez swoją trasę z Odpowiedzialnymi Obywatelami. Donieck to dom 151 – „nic nie widzę, słyszę bomby, a nie wiem, gdzie uciekać, bo tylko ciemność”. To dom 17 – „przez jedenaście miesięcy nie dostałam ani grosza”. To także dom 68 – „bolą: kręgosłup wątroba i oczy. […] emerytura to dwa tysiące rubli, i co za to kupię? Tona węgla kosztuje tysiąc dwieście rubli, a na zimę potrzeba trzech”. Organizacja próbowała szukać pomocy na zachodzie. Jednak „z Kijowa słabo widać Donbas, słabo słychać strzały”.

Wojna płynie już we krwi

Na wschodnią Ukrainę ludzie nie trafili przypadkowo. Guillaume przybył z Francji, bo „uznał, że Unia Europejska i NATO niszczą jego kraj”. Zack Novak był przekonany, że „po zwycięstwie nie spoczną, lecz ruszą wyzwolić Amerykę”. A Natalia z Białorusi „wstydziła się, że o Donbas walczy tylko klawiaturą”.

Wojna obu stronom płynie już we krwi. Żenia Szybałow opowiadał o znajomym w ukraińskiej piechocie. Od separatystów oddziela ich dwieście metrów. Gdy panuje „cisza i nuda”, „DRL-owcy pokazują Ukraińcom gołe dupy. To ci rzucą pod siebie granat, a dowództwo meldują przez radio, że zostali ostrzelani, i proszą o zgodę na odpowiedź ogniem. I ładują z moździerzy w stronę gołych tyłków”.

Andriej Purgin, „przyszły wicepremier kraju, który sam sobie wymyślił”, nie ma złudzeń co do załagodzenia konfliktu. „Krew, którą przelewamy, zmieni wszystko, nic już nie będzie takie samo […]. Przez tę krew nigdy im już nie wybaczymy. A oni nam”. Dlatego Aleksander Kamyszow z Ministerstwa Informacji mówi o pracy nad programem „Liga debat”. „Dla młodzieży, żeby uczyła się rozmawiać ze sobą. My nie potrafiliśmy”. To zdanie stanowi dla mnie esencję tego reportażu.

Głowa pełna refleksji

„Po północy w Doniecku” otwiera czytelnikowi oczy i serce. Przypomina, że nawet „nudna wojna” wiąże się z ludzką tragedią. Autorzy na blisko dwustu stronach zmieścili wszystko, czego po tym reportażu oczekiwałem. Nie zostawili mnie z niedosytem, a z głową pełną myśli. Trzymali rękę na moim pulsie i wiedzieli, kiedy pozwolić na chwilę refleksji, a kiedy dostarczyć dodatkowych emocji. Polecam ten reportaż zwłaszcza osobom, dla których konflikt na Ukrainie to już przeszłość oraz tym, którzy w mieszkańcach Donbasu widzą tylko zacofanych, prorosyjskich separatystów.
 
Mariusz Bartodziej

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Agora

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Skontaktuj się

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *